Rita Miller, Joshua Mirks, o. Philip Henry Cecil:
Około godziny 22:00 podjechała po was limuzyna. Kierowca spojrzał na was i skinął głową mówiąc, że zanim dojedziecie na miejsce podjedziecie do jednego ze sklepów Lavoie, gdyż w Le Bistro d'Or obowiązują stroje wieczorowe. Zdziwiło was to trochę a jakiekolwiek formy protestu nie zdały się na nic podobnie próby użycia argumentów odnośnie pieniędzy spełzły na niczym stwierdzeniem, że nie musicie się niczym przejmować. Po około 10 min znajdowaliście się już na miejscu.
Rita, była dość mocno zdziwiona ale zostało ono przyćmione widząc kreację wieczorową jaka została jej zaoferowana. Panowie również zostali przebrani w eleganckie i modne obecnie stroje wieczorowe (odpowiednie garnitury - o. Cecil w odpowiednią koszulę z miejscem na koloratkę). Szybkie poprawki krawca i ponownie ruszyliście w drogę. Przy wtrąceniu o pieniądzach zostaliście poinformowani, że nie należy się o nic martwić a stare stroje zostaną dostarczone na plebanię. Jedynym problemem okazała się broń, którą bardzo trudno było schować pod nowym strojem. W końcu została broń palną zostawiano wśród rzeczy. Poza tym, jak wyraził się szofer klub to miejsce neutralne i wnoszenie tam broni palnej jest zabronione - cokolwiek to miało znaczyć.
Grubo po 22 (może już o 23) dotarliście na miejsce. Kierowca wyminął dość sporą kolejkę ludzi czekających na możliwość wejście do klubu i podszedł na ochroniarza. Powiedział mu coś, ten obrzucił was szybkim spojrzeniem, salutuje i otwiera przed wami duże dębowe drzwi.
Proste foyer zdobi wąski czerwony dywan, ciągnący się od wejścia do szatni. Po prawej mijacie dwuskrzydłowe drzwi, zza których słyszycie ściszone rozmowy i muzykę, po lewej znajdują się inne drzwi. Nie czekaliście nawet minuty kiedy pojawił się kelner i otworzył wam wejście do głównej sali.
Można powiedzieć, że uderzył w was gwar rozmów i głośniejsza muzyka. W dyskretnie oświetlonym barze tłoczą się zamożni biznesmeni (co widać na pierwszy rzut oka) i młodzi wydający się beztroscy ludzi. Do tego ten wszech obecny jazz. Grający na scenie big band kończy właśnie grać jakiś utwór, a tak właściwie kiedy byliście w połowie sali to skończył – jednak parkiet nie robi się pusty. Ludzie na nim klaszczą wpatrując się w członków zespołu. Wkrótce ich zespół Golden Five-Star Band (taki przynajmniej napis znajduje się na perkusji) zaczął grać kolejny modny kawałek.
Kobiety w krótkich sukienkach (kończą się tuż za kolanem) i krótko przyciętych włosach szaleją na lśniącym parkiecie. Wybrylantowani panowie z rozpiętymi kołnierzykami włączyli się do zabawy. Te szalone lata 20...
Kelner prowadzi was do schodów a potem na górę do najwyżej położonej części lokalu, skąd doskonale widać całość lokalu. Celine siedzi sama przy dużym okrągłym, drewnianym stole ustawionym z przodu pośrodku balkonu. Dokładnie na wprost stołu znajduje się scena na której szaleje band – lewą stronę zajmuje elegancki fortepian. Między sceną a balkonem znajduje się parkiet i główne „skupisko" stolików, nakrytych zielonym aksamitem na których stoją lampki. Wokół tłoczą się bogato odziani ludzie rozkoszując się paleniem i jedzeniem.
Celine przywitała was wszystkich z nieukrywaną radością.
Celine:
-
Cieszę się, że jednak wszyscy przyjechaliście, już się bałam, że może kogoś z was zabraknąć. Siadajcie. Choć wspomniane było o jeszcze jednej osobie.
Usiadaliście na wygodnych krzesłach po chwili Celin zawołała kelnera i zamówiła, który wrócił po chwili z butelką szampana.
-
Dziś jesteście moimi gośćmi jeśli na coś macie ochotę po prostu powiedźcie. Może jesteście głodni?
Wskazała rękom na mężczyznę młodego mężczyznę stojącego przy barze i rozmawiającego z dwoma starszymi. Widać, że toczą dość poważną rozmowę. Celine popatrzyła na was i powiedziała.
-
To mój brat Stephane. Montreal jest właśnie na etapie przechodzenia z dominacji angielskiej pod władzę frankofonów. Wprawdzie większość mieszkańców jest pochodzenia francuskiego ale to nieliczne anglofońskie elity trzymają pieniądze i władzę. A moja rodzina nie będę ukrywać, dąży do doprowadzenia do zmian.
Matthew Bricks:
To co wydawało się proste okazało się chyba najgorsze. Bezczynne siedzenie i czekanie na to co może się stać nie byłoby takie złe, gdyby wiedział na co czeka. Poza tym, ze w około 40min po wyjściu reszty przyjechał samochód z rzeczami pozostałych nie stało się nic. Zapowiadał się jednak długi i samotny wieczór. W końcu znudzony postanowiłeś zejść do grobowca. I tak nie miałeś nic lepszego do roboty. Zajęło ci trochę czasu zanim udało się namówić madame D'Anjou aby zaprowadziła cię do wejścia.Przyniosła trzy lampy naftowe i mrucząc coś pod nosem zaprowadziła cię do schodów na dół.
Do pogrążonych w mroku, błotnistych fundamentów prowadzą schody z nowej dzwonnicy. Trochę Cię zdziwił czas jaki szliście a raczej odległość. Madame D'Anjou pokazała drogę ale stwierdziła, że sama z tobą nie wejdzie do grobowca i wróciła na górę.
Im niżej schodziłeś po kamiennych schodach tym powietrze jest wilgotniejsze i ma słonawy zapach ale i można wyczuć słodkawy zapach zgnilizny. Stwierdzenie, że to głupi pomysł mieszało się z lekkim podekscytowaniem - wchodziłeś w nieznane (choć sam musiałeś przyznać, że to były głupie myśli - ale co zrobić - wyobraźnia)
Grób znajduje się pod zewnętrznymi fundamentami głównego budynku seminarium. Dziewiętnastowieczni budowniczowie musieli go zauważyć ale oni ani robotnicy nie tknęli go palcem.
Kruszejące czerwone cegły tworzą fragment łukowatego sklepienia o długości 80 i długości 120cm nad którym rozbudowano fundamenty seminarium. Przy drugim końcu łuku znajduje się kamienna poduszka - zaokrąglona granitowa płyta o grubości 5 i średnicy 30cm.